Zapisuję światłem obecność w twoich myślach. W niepotrzebnych gestach zamykam nasz świat i upajam się każdym miarowym oddechem. Momentami prawie nie wierzę w istnienie końca.
Folk przez jakiś czas tkwił w szufladzie, do której młodzi ludzie nie sięgali zbyt chętnie. Ktoś musiał im pokazać, że pewne rzeczy nie są dla nich, i chyba będzie za to pokutował w piekle po wsze czasy. Na szczęście ta sytuacja zmieniła się - po części za sprawą łączenia folku z rockiem i punk rockiem, po części dlatego, że młodość jednak uwielbia wracać do czegoś z pozoru dalekiego od ich dynamiki. Dziś nikt nie powie, że nie wypada tego słuchać, bądź, że nie można tego ubrać w nowe aranżacje, nowy sposób przekazywania, a dzięki temu raz po raz daje się wyłapać ciekawy zespół.
Ponoć słynę z bardzo statycznego odbioru muzyki - nie tańczę, zamykam się w bezruchu i mimo, że chłonę dźwięk całą powierzchnią ciała, nikt nie jest tego w stanie dostrzec. Moje zdziwienie było całkiem spore, kiedy słuchając płyty "Forge & Flagon" nogi same zaczęły wybijać rytm, a ja (to dla mnie trochę obce doznanie) miarowo bujałem się to w lewo, to w prawo. Nie ulega wątpliwości, że dobrze się tego słucha, nie ma się też co spierać - jest to udany debiut, bo to pierwsza duża płyta zespołu. Oczywiście, nie jest to "świeżak" o którym nie było nic słychać - od roku 2009 wydali pięć singli i zagrali niesamowitą ilość koncertów.
Jeśli lubicie wszelkie irlandzko-szkocko-angielskie naleciałości, to ten album powinien zasłużyć na waszą uwagę, a kto wie - być może przekonacie się, że i wasze ciało przejmuje nad wami kontrolę. Może się też zdarzyć, że zaczniecie te kawałki wyśpiewywać, bo mają nieskrywany talent do lądowania w głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz