O tym, że zaatakowaliśmy rzeczywistość,
dowiedziałem się z prasy. O porażce również. Nie ma bowiem siły, by
zmieniać realia, kiedy nie ma bohaterów, a ci chowają się po piwnicach z
nadzieją, że nie zostaną zużyci jak cukier do herbaty. Świat to
zbiorowisko bylejakości i ignorancji rozwojowej. Skazani jesteśmy na
kolejny miliard nieskutecznych ataków i na marzenie o tym, że wreszcie
uda nam się wytargać za kudły chociaż jedną nadzieję z piwnicy.
Czasem zdarza się, że ląduje u mnie coś za czym się wcale nie rozglądam. Jest jednak tak, że skoro już dotarło, to niech sobie będzie i tkwi gdzieś w swoim miejscu. Tak było na przykład z albumem "American Demo" The Indelicates. Trafił do mnie w okolicznościach, które gdzieś zaginęły w mojej pamięci i po prostu leżał, nawet specjalnie nie przyciągając do siebie. Tym bardziej ciężko mi uzasadnić jak doszło do tego, że wybrzmiał z moich głośników. Najprawdopodobniej zdarzyło się to przez zupełny przypadek.
Przypadki, jak się niejednokrotnie okazywało, bywają szczęśliwe, a nauczony, że zdarza się iż dźwięki jakich nie słucham na co dzień, wciągają równie mocno - dałem albumowi szansę. I cóż? Stałem się prawdziwym fanem tej płyty.
The Indelicates pochodzą z angielskiego Sussex i powstali w roku 2005, a "American Demo" jest ich pierwszą dużą płytą wydaną w 2008 roku. Jeśli poszperać w internecie znajdziemy na nich określenie "indie rock" - określenie, którego fanem zdecydowanie nie jestem. Łatwo bowiem przypiąć tę łatkę wielu zespołom i nie wyraża właściwie nic, a już na pewno nie jesteśmy w stanie zbliżyć wyobrażeń do tego co faktycznie zespół wykonuje. A jest to rock uciekający gdzieś w poetykę dźwięku, wzbogacany o pianino czy skrzypce. Jest to żywa wyprawa do głębi tego co siedzi w naszych duszach. Momentami zbliża się estetyką do dark cabaretu, żeby po chwili uciec w zupełnie inne rejony. Pewne jest jednak to, że nie ma żadnej możliwości oddać tego za pomocą tego, jakże sztucznego pojęcia - indie rock.
Dla mnie "American Demo" to album, który towarzyszy mi w sytuacjach, kiedy potrzebuję zebrać myśli, w momentach ucieczki z tego świata w nieznane i nieodkryte wciąż części mojej psychiki. To wreszcie album, który z przypadku zapadł mi mocno w pamięć i mam ogromną nadzieję, że nigdzie się stamtąd nie wybiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz