piątek, 1 lutego 2013

Skins

Nie potrzeba broni, kiedy słowa są w stanie wyprodukować samobójczą armię zawieszoną w schizofrenicznej rzeczywistości. Tam jest ciepło. Kombinaty mielą istnienia na jednolitą masę, używaną do budowy współczesności. To autentycznie smutne, kiedy codzienność zlewa się z morzem marzeń koncentracyjnych i nieszczerym uśmiechem.
Ruch skinheads (nie będę ukrywał) fascynuje całkowicie. Oczywiście ten prawdziwy - daleki od rasizmu, wszelkich fobii i wynaturzeń jakie przyniosło sprzedanie się mniej rozgarniętych jednostek skrajnie prawicowym partiom. W moim słowniku słowo skinheads oznaczało zawsze ten jedyny prawdziwy ruch, a dla wielbicieli wątpliwej "polityki" jest zarezerwowane określenie boneheads. 
Album "Skins" to cudowny prezent, który trafił w moje ręce kilka miesięcy temu i cieszy nieustannie oczy. Ten album to wyprawa w głąb ruchu skinheads kadrami Gavina Watsona - to on bowiem jest autorem zawartych w albumie zdjęć. To historia młodych ludzi, którzy znaleźli coś wspólnego - muzykę i sposób patrzenia na świat. Historia ludzi, którzy jednocześnie posiadali marzenia i pasje związane z przyszłością i życiem, ale chcieli odróżnić się od schematu znanego z codziennych obserwacji. To surowa, pozbawiona barw wyprawa w głąb miejskiej struktury, bez happyendów, ale z pięknymi momentami. 
Album "Skins" to coś co warto poznać, spojrzeć na twarze, koszulki "Trojan Records" i przypinki ulubionych zespołów ska czy reggae. Przejść kilka ulic wraz z bohaterami, przysiąść, zapalić papierosa czy wypić piwo. To historia prawdziwego miasta i prawdziwych ludzi. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz