wtorek, 5 lutego 2013

Crash Nomada - Atlas Pogo

Drażnią mnie te wszystkie linie wysokiego napięcia podłączone do mojej głowy. Poza oczywistą deformacją marzeń, zespalają z moim Ja wizje konsumpcjonizmu, rozsyłane tak chętnie przez koncerny odpowiedzialne za kształtowanie. Boli mnie ich każda myśl wewnątrz mojego świata...
Wyobraźcie sobie, że kilka dni temu otworzyłem oczy z samego rana. Jeszcze senny, z rozbieganymi myślami, włączyłem dźwięk - niemal momentalnie ciało przeszył dreszcz napływającej energii, a na twarzy zagościł uśmiech. Odżyłem - co najmniej, jak po ożywczym, chłodnym prysznicu, a dźwięk niósł się chaotycznie w stronę domów sąsiadów. To była prawdziwa petarda, coś czego wyczekiwałem od dawna.
Nie pamiętam kiedy ostatnio któraś z płyt Gogol Bordello gościła w moim odtwarzaczu, ale cenię ich za energię jaką potrafią przekazać. Nie dziwi fakt, że ludzie zwariowali na ich punkcie, a agencje koncertowe koszą szmal. Tak czy inaczej kawał czasu nie słyszałem ich nagrań. Kiedy budziłem się pamiętnego ranka i witałem dzień muzyką, w odtwarzaczu znalazł się album zupełnie nieznanego mi wtedy zespołu Crash Nomada - "Atlas Pogo". Pierwsze skojarzenie było odruchowe, intuicyjne i bardzo oczywiste - otóż właśnie Gogol Bordello. Tu jednak mocniej zaakcentowane są wpływy punk rocka, i co za tym idzie, dawka energii jaką muzyka wtłoczyła w moje żyły okazała się dosyć potężna. Co więcej, okazało się, że zespół pochodzi z Europy,a dokładniej ze Szwecji i liczy sześcioro członków (i członkiń), a album "Atlas Pogo" jest ich pierwszą dużą płytą. Kolejne skojarzenia przywiodły na myśl kanadyjskie Dreadnoughts - podejrzewam, że na żywo zespoły dają podobną dawkę energii i emocji. 
Muszę przyznać, że jeśli chodzi o mocny "punkowy" folk, Crash Nomada jest dla mnie ogromnym odkryciem i zamierzam uważniej śledzić ich poczynania wypatrując kolejnych nagrań, a ich debiutacka płyta zapewne jeszcze niejednokrotnie zadba o moje przebudzenie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz