niedziela, 4 grudnia 2011

Pieśń O Końcu Świata

Podążam niezbadanym szlakiem umysłu, z wolna tracąc materialny kształt i przenikając podłogę. Zapadam się lub poszukuję nowej drogi dla myśli, które rozbiegane krzątają się w koło, plując prosto w moją eteryczną twarz. Cielesne ja siedzi na krześle i ogląda koniec świata - tą pieśń graną z wolna na nienawiści. Hollywoodzkie rozbłyski i refleksy tańczą swoiste dance macabre, wzbudzając zachwyt w spojrzeniu fizycznego ja. Nieprawda, że koniec to obleśny karzeł, śliniący się i łaszący do stóp, nieprawda, że ma skazy i ryje w ziemi jak kret. Koniec jest widowiskiem - krótkim spektaklem, który na trwałe wprowadzi się do naszej świadomości.
Kiedyś hasło "no future" było dla mnie tylko jednym ze sloganów, nawet nie do końca ciekawym. Później na jego fundamencie zrodziła się fascynacja dekadentyzmem, a idąc dalej - muzyką cold wave. Ona z kolei, była dla mnie odskocznią od tego jak mówi się o naszych realiach i była tym, co na tamte czasy, najmocniej działało na moją wyobraźnię. Dziś nadal kocham Joy Division i niesamowite Siouxsie And The Banshees. Uwielbiam wracać do ich nagrań, ale jednocześnie poszedłem dalej w moich muzycznych podróżach. Kiedy chcę otoczyć się muzyką bez słów, czystym dźwiękiem kształtującym myśli, sięgam po brzmienia takie jak płyta "Gramophone Transmissions" nagrana przez Broken Harbour. To dla mnie prawdziwy spacer po bezkresie pomysłów na kształtowanie światów we własnym umyśle. Swego rodzaju gimnastyka, do której zachęcam, by przekonać się jak niezgłębione są przestrzenie własnego wnętrza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz