sobota, 26 listopada 2011

The Clash


Zagryzam rzeczywistość w miejscach, w których wyrywa się ona spod kontroli - jak wściekły pies, któremu próbowano odebrać solidny gnat. Coraz częściej widzę jak ta zwariowana struktura zwana społeczeństwem, otacza się bezmyślną skorupą ze sterylnego plastiku. Świadome "ja" staje się towarem deficytowym, potrzebnym tylko  nielicznym. Reszta wlecze się w rzędzie jednakowych szablonów z ich poukładanym światem, w którym zawsze znajdzie się podpowiedź: co jeść, czym i jak się przemieszczać, co myśleć, kim być, czego słuchać...
Bezwzględne niewolnictwo intelektualne - znak naszych czasów. Jednostka nie ma tracić czasu na interpretacje i analizy. Ma pracować, wykonywać, działać według zainstalowanego schematu. Jednostka nie ma być wolna - ma być wydajna.
Ma karmić się tym co zostało zatwierdzone odgórnie i nie wyskakiwać przed szereg.
Dziś nawet rewolucja intelektualna (czy to pod postacią muzyki, słowa, czy obrazu) została zagarnięta przez przemysł. Możemy dobrze walczyć z systemem, uzbrojeni w pstrokate narzędzia z tworzyw sztucznych made in china. Myśląc że walczysz nie masz zaszkodzić, ale mocno wesprzeć - bo to właśnie tak ma działać. Bunt jest do kupienia - obdarty ze swych pięknych szarości i odziany w plastikowe pastele.
Trzymam w dłoniach wściekle różowy album. "The Clash". To o  czasach kiedy ideały, nawet te najbardziej infantylne, przybierały formę społecznego nieposłuszeństwa i kreowały nową rzeczywistość. Czasach, kiedy coś na chwilę wyrwało się spod kontroli i stało się solą w oku smutnych panów w garniturach. To historia - z tych które działy się gdzieś w tle toczącego się nieubłaganie świata. Opowieść o pasji, poszukiwaniu wolności, mówieniu o rzeczach ważnych w sposób taki, by dotrzeć do tych wszystkich, którzy wciąż jeszcze zdolni są słuchać. Ale przede wszystkim to opowieść o muzyce, o jednym z najczęściej towarzyszących mi zespołów. O The Clash, który w nieśmiertelny sposób wybrzmiewa w przestrzeń z moich głośników.
Album niezwykły i pod względem wizualnym i merytorycznym. Piękne dzieło na miarę legendy zespołu, wydane przez Grand Central Publishing. Historia o ludziach, którzy zarazili świat swoją pasją, a ich album "London Calling" przez wielu znakomitych znawców muzyki okrzyknięty został jednym z najważniejszych w historii. Bogato ilustrowana, niesamowita przygoda w którą warto się zagłębić bez względu na to czy punk rocka się kocha czy nienawidzi.






4 komentarze:

  1. W niezwykły sposób ukazałeś historię zespołu moich najlepszych lat. Album- perełka. Na dniach wychodzi pierwsza polska publikacja o The Clash.

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak. Ja pamiętam jak już kilka lat temu planowano wydanie albumowej biografii The Clash przy okazji ukazania się filmu "Joe Strummer - Niepisana Przyszłość". Latałem po księgarniach dobre kilka miesięcy zanim dowiedziałem się, że wydawnictwo zrezygnowało z planu wydania tego :) A i to nie był pierwszy pomysł wydania po polsku publikacji o The Clash :)
    Ale nareszcie się udało - i przyznać trzeba, że komu jak komu ale im się należy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie taki znowu anonimowy (-;

    Natura ludzka potrzebuje hierachizacji. To pierwotny, stadny instynkt. Im człowiek głupszy, tym łatwiej się mu poddaje. Człowiek musi mieć kogoś nad sobą i kogoś pod sobą. To pierwsze, bo dla wygody nie chce mu się używać rozumu do brania odpowiedzialności za decyzje życiowe i woli to komuś "zlecić" za cenę niezależności. To drugie - by odreagować frustrację, powysługiwać się i poczuć się pozornie wielkim.
    Stąd bierze się szablon, o którym piszesz: jeden coś narzuca drugiemu, drugi to samo trzeciemu, trzeci czwartemu, a od piątego w górę wszyscy stwierdzają, że tak trzeba - powielać zachowania, aby stado akceptowało. Oczywiście niektórym wyjątkom tak jak Tobie inteligencja podpowiada co innego, ale samo słowo "wyjątek" potwierdza regułę. Każdy odczuwa presję stada, chce być poddany a jednocześnie ważny, więc robi tak, jak robi ważniejszy. A gdy już poczuje się ważny, to dyktuje takie same warunki komuś, kogo sobie upatrzył jako sobie podległego.
    I tak sobie ludzie żyją. Myślących samodzielnie mamy kilka procent, reszta to rzesza konformistów mimowolnie zatrudniająca Elżbietę Jaworowicz w Telewizji Publicznej. Dlaczego? Bo owa redaktorka nie miałaby pracy, gdyby nie ludzka konformistyczna naiwność. Jeden coś podpisał, więc i drugi podpisał, a potem stoi 50-ciu podpisanych i krzyczą "pani Elżbieto, pomocy" i materiał na "Sprawę dla reportera" jest.

    Tyle o Elżbiecie, chodzi o nas. W naszym środowisku powstał taki oto paradoks, że ogólnie rzecz biorąc punk miał z założenia być czymś negującym powyższe tendencje, pojawiły się więc tendencje alternatywne, które stały się regułą w środowisku. Można powiedzieć, że grupa ludzi wyszła przed szereg i sama stworzyła szereg, przed który nikt nie chce wyjść. Albo jeszcze inaczej: Powstało coś nieszablonowego, co samo stało się szablonem. Nikt nie powie czegoś, co mogłoby oburzyć resztę. Bunt znaczy "jebać policję, pierdolę polityków, fuck you" i tyle mądrego. Byle buraki z tylnego szeregu mają dziś mniej więcej tyle samo do powiedzenia. Pogarda dla pieniędzy idzie w parze z niezadowoleniem z powodu braku pieniędzy. To dopiero ((((((((-:

    Żeby nie było, że potrafię tylko krytykować. Swoją postawę mogę określić jako racjonalizm, nonkonformizm i nie wiem jak to określić jednym słowem... w poszczególnych sytuacjach wyrażanie jednolitego zdania, bez względu na to, kto je słyszy. Mówić co myśleć - to nie wystarczy, bo już samo myślenie zmienia się niektórym jak przysłowiowa chorągiewka, więc nie sztuka mówić co się myśli, gdy myślenie zostało dostosowane na potrzebę chwili.
    Racjonalizm jako filozofia, w myśl której mamy działać wedle rozumu a nie według norm, nonkonformizm pozwalający nie sugerować się tym co czynią inni oraz stałość zdania w różnych okolicznośćiach - to oprócz gustu muzycznego uczyniło ze mnie 22 lata temu punka, bo dla mnie to zawsze było prawdziwym punkiem. Dla większości niestety nie (z całym szacunkiem dla wyjątków), dlatego tej większości nie lubię i vice versa. I dobrze. Zaczynam być dumny z tego jacy to ludzie, bo być lubianym przez kogoś takiego byłoby dla mnie obciachem (((-:

    Beeeton

    OdpowiedzUsuń
  4. To wszystko prawda, bo społeczeństwo w swoim całkowitym istnieniu dostaje sygnały o tym, że myślenie jest zbędne. Dostaje podane na tacy receptury, poglądy, muzykę, wiarę i masę innych drobiazgów, które tworzą im iluzję tego, że życie bez myślenia jest proste. Oczywiście te rzeczy potrafią być niesamowite, ale większość nie wie, że do niesamowitości dochodzi się samemu, a nie przyjmując wszystko co jest podawane.
    W tym naszym środowisku jest jeszcze jedna rzecz - ludzie zaczęli się dzielić. Kiedyś siłą punkowej rewolucji była różnorodność. Przyciągało to nie tylko ludzi, którzy stworzyli podstawy tego co jest teraz, ale też wielu artystów, wariatów, myślicieli i nawet wyciągało szare smutne jednostki ze stagnacji. Dziś punk widzę jako gigantyczne targowisko, ale wiele osób rozstawia swoje stragany jak najdalej od siebie. Różnorodność jest siłą, ale nie kiedy atakuje się siebie na wzajem. Spotkałem się nieraz w sieci z opiniami mówiącymi o tym co może być punkowe a co nie. Tak naprawdę wszystko mieściło się w tej punkowej kategorii, tylko niektórzy postanowili założyć sobie ograniczenia i stworzyć iluzję, że niektóre podgatunki muzyczne nie zasługują na swoje miejsce. Ludzie chyba zapominają, że muzyka nie jest statyczna, a żywa i ewoluuje. Trochę to rozumiem, w sensie, że będąc dzieciakiem chłonąłem tylko pewne rzeczy a na inne nie chciałem (albo nie byłem gotowy) się otwierać. Ale przez to wiem, jak błędne to myślenie.
    Pisząc o plastikowym buncie nawet nie mam nikomu za złe, że tak to się ukształtowało, bo właściwie można to było przewidzieć. To że łamiąc pewne ramy, powstaną kolejne, a te ktoś wykorzysta. Natomiast zawsze będę miał nadzieję, że na tym plastikowym gruncie da się wciąż oderwać od szablonu.

    OdpowiedzUsuń