Nad moim miastem niebo skrywa jakąś tajemnicę, może zemstę, może intrygę. Wędruje i złowieszczo spogląda na mieszkańców, jakby miał to być ostatni dzień tego świata. Najbardziej krwawy czerwiec dwa tysiące trzynaście.
Nie będę udawał, że znam twórczość Jaroslava Rudiša. Wiem (bo wyczytałem), że to wielokrotnie nagradzany autor, że jego książki się podobają, że warto i wszystkie te et cetera, ale i tak nie zmienia to faktu, że nie znam, bo w jego stronę nic mnie nigdy nie ciągnęło, więc siłą rzeczy nie przeczytałem jego książek. Do niedawna. A dokładnie do momentu kiedy listonosz przyniósł jeszcze ciepły egzemplarz książki "Koniec Punku W Helsinkach". Tak w ogóle od jakiegoś czasu listonosz jest dla mnie trochę księgarzem. To znaczy tu gdzie teraz mieszkam nie ma księgarni i najczęściej książki wędrują do mnie w torbie pełnej listów i emerytur. Podpisuję odpowiednią rubrykę w tabelce i już mam - z dostawą do domu!
Tak czy inaczej zabrałem się do czytania i okazało się, że pochłonąłem książkę jednym tchem. Czyta się to bowiem bardzo dynamicznie i ciężko się oderwać. To miłe wiedzieć, że punk stał się na tyle atrakcyjny, żeby zostać bazą wyjściową do całkiem atrakcyjnej książki. I tak, prześledzimy dzieje starego punkowego załoganta Olego, jego baru i przyjaciół z dawnych wschodnich Niemiec, a wszystko przeplatać będzie pamiętnik z lat osiemdziesiątych, spisywany przez czeską nastolatkę Nancy. Przekonamy się, że muzyka i własny, otwarty sposób patrzenia na rzeczywistość jest czymś bardzo ważnym, a ludzie, których spotykamy w naszym życiu kształtują nas samych. Zechcemy też cofnąć się we własne wspomnienia, bo ta książka (przynajmniej dla mnie) jest taką zachętą do poszukiwania opowieści we własnej historii. Oczywiście punk jest tu tylko tłem, fundamentem na którym zbudowano opowieść, ale jednocześnie czuje się go przez cały czas. A co najważniejsze, to naprawdę wspaniała opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz