Noc stapia się z dniem jak bliźniak syjamski i wyżera okruchy myśli spod kopuły czasu. Dotykam ścian, jak niewidomy wędrowiec poznający kształt wszechświata za pomocą dłoni. Jest tak bardzo nerwowo. Dokładnie tak, jakby ktoś zbudował sufity z niewyobrażalnej ilości napięcia i kazał im spoglądać właśnie w moją stronę.
Za oknem natura rozgrywa dziwną grę, nie mogąc się chyba zdecydować jakiej użyć karty. Na zmianę mkną chmury, by po chwili uchylić wielki kawał nieba. Tylko wiatr jest niezmienny, cicho obejmując liście. W moim odtwarzaczu album "Flare", idealnie komponuje się z tym co na zewnątrz. Ta muzyka niesie w sobie jakąś tajemnicę, niepokój, pierwiastek czegoś nieuchwytnego, ale jednocześnie na tyle widocznego, że chcę podążać tego tropem. Prowadzi w świat wyobrażeń, wymaga tylko zamknięcia oczu i przyjęcia wygodnej pozycji. Jest tłem niezwykłych odczuć i podziwiam kompozytora za umiejętność budowania klimatu. Często szukam takich dźwięków, czegoś co zakorzeni się we mnie bardzo mocno i będzie potrafiło tutaj zostać na dłużej.
Erik K Skodvin jest Norwegiem mieszkającym obecnie w Berlinie, ma na swoim koncie kilka albumów, ale ja zacząłem przygodę z jego twórczością od tego. Pięknej ścieżki dźwiękowej z bardzo delikatnie brzmiącą w tle elektroniką. Większość dźwięków to jednak oszczędne tony gitary, basu, skrzypiec czy pianina, budujące trochę mroczny, trochę niezwykły obraz. To prawdziwe dzieło, jedno z tych o których jestem skłonny powiedzieć, że brzmią zbyt krótko, bo te 36 minut zostawia spory niedosyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz