środa, 5 czerwca 2013

Erik K Skodvin - Flare

Noc stapia się z dniem jak bliźniak syjamski i wyżera okruchy myśli spod kopuły czasu. Dotykam ścian, jak niewidomy wędrowiec poznający kształt wszechświata za pomocą dłoni. Jest tak bardzo nerwowo. Dokładnie tak, jakby ktoś zbudował sufity z niewyobrażalnej ilości napięcia i kazał im spoglądać właśnie w moją stronę.
Za oknem natura rozgrywa dziwną grę, nie mogąc się chyba zdecydować jakiej użyć karty. Na zmianę mkną chmury, by po chwili uchylić wielki kawał nieba. Tylko wiatr jest niezmienny, cicho obejmując liście. W moim odtwarzaczu album "Flare", idealnie komponuje się z tym co na zewnątrz. Ta muzyka niesie w sobie jakąś tajemnicę, niepokój, pierwiastek czegoś nieuchwytnego, ale jednocześnie na tyle widocznego, że chcę podążać tego tropem. Prowadzi w świat wyobrażeń, wymaga tylko zamknięcia oczu i przyjęcia wygodnej pozycji. Jest tłem niezwykłych odczuć i podziwiam kompozytora za umiejętność budowania klimatu. Często szukam takich dźwięków, czegoś co zakorzeni się we mnie bardzo mocno i będzie potrafiło tutaj zostać na dłużej. 
Erik K Skodvin jest Norwegiem mieszkającym obecnie w Berlinie, ma na swoim koncie kilka albumów, ale ja zacząłem przygodę z jego twórczością od tego. Pięknej ścieżki dźwiękowej z bardzo delikatnie brzmiącą w tle elektroniką. Większość dźwięków to jednak oszczędne tony gitary, basu, skrzypiec czy pianina, budujące trochę mroczny, trochę niezwykły obraz.  To prawdziwe dzieło, jedno z tych o których jestem skłonny powiedzieć, że brzmią zbyt krótko, bo te 36 minut zostawia spory niedosyt. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Koniec Punku W Helsinkach

Nad moim miastem niebo skrywa jakąś tajemnicę, może zemstę, może intrygę. Wędruje i złowieszczo spogląda na mieszkańców, jakby miał to być ostatni dzień tego świata. Najbardziej krwawy czerwiec dwa tysiące trzynaście.
Nie będę udawał, że znam twórczość Jaroslava Rudiša. Wiem (bo wyczytałem), że to wielokrotnie nagradzany autor, że jego książki się podobają, że warto i wszystkie te et cetera, ale i tak nie zmienia to faktu, że nie znam, bo w jego stronę nic mnie nigdy nie ciągnęło, więc siłą rzeczy nie przeczytałem jego książek. Do niedawna. A dokładnie do momentu kiedy listonosz przyniósł jeszcze ciepły egzemplarz książki "Koniec Punku W Helsinkach". Tak w ogóle od jakiegoś czasu listonosz jest dla mnie trochę księgarzem. To znaczy tu gdzie teraz mieszkam nie ma księgarni i najczęściej książki wędrują do mnie w torbie pełnej listów i emerytur. Podpisuję odpowiednią rubrykę w tabelce i już mam - z dostawą do domu!
Tak czy inaczej zabrałem się do czytania i okazało się, że pochłonąłem książkę jednym tchem. Czyta się to bowiem bardzo dynamicznie i ciężko się oderwać. To miłe wiedzieć, że punk stał się na tyle atrakcyjny, żeby zostać bazą wyjściową do całkiem atrakcyjnej książki. I tak, prześledzimy dzieje starego punkowego załoganta Olego, jego baru i przyjaciół z dawnych wschodnich Niemiec, a wszystko przeplatać będzie pamiętnik z lat osiemdziesiątych, spisywany przez czeską nastolatkę Nancy. Przekonamy się, że muzyka i własny, otwarty sposób patrzenia na rzeczywistość jest czymś bardzo ważnym, a ludzie, których spotykamy w naszym życiu kształtują nas samych. Zechcemy też cofnąć się we własne wspomnienia, bo ta książka (przynajmniej dla mnie) jest taką zachętą do poszukiwania opowieści we własnej historii. Oczywiście punk jest tu tylko tłem, fundamentem na którym zbudowano opowieść, ale jednocześnie czuje się go przez cały czas. A co najważniejsze, to naprawdę wspaniała opowieść.